11 mar 2012

Awantura o ACTA


se.pl

Walka z piractwem w internecie. Dla jednych brzmi to świetnie, dla innych beznadziejnie. Dlaczego wokół jednej umowy handlowej rozpętała się prawdziwa burza.

            Dziś, według polskiej praktyki narodowej, wszyscy jesteśmy ekspertami od ACTA. Wszyscy o niej słyszeli, mało kto czytał, ale większość krytykuje. Dokument, który w teorii ma umożliwić państwom Unii Europejskiej, Stanom Zjednoczonym oraz Japonii walkę z podróbkami i piractwem. Czyli nomen omen ma dbać o interesy zarówno koncernów, korporacji, jak i odbiorców, aby nie dali sobie wcisnąć źle podrobionego garnituru Armaniego. Po co więc ta cała awantura?

           Jeden dokument, demonizowany bardziej od całego kodeksu prawa karnego, który zawiera o wiele więcej nielogiczności i dziur. Bo właśnie niespójność zarzuca się tej umowie. Faktycznie, chociaż napisana w miarę prostym językiem, sprawia wrażenie prawniczego bełkotu, z którego nic nie wynika. Ogólne założenia, które jednocześnie nie zmuszają państw do zmiany przepisów, ale wymagają dostosowania istniejącego prawa. Gdzie sens, gdzie logika?
vbeta.pl
           Czy naprawdę tylko ten aspekt sprawił, że Polacy poczuli żądzę krwi i chęć do narodowego zrywu? Ależ nie. Tak naprawdę sama treść ACTA dla większości facebookowych inicjatorów marszy o wolność internetu była sprawą drugorzędną. O wiele bardziej ugodził ich fakt trzymania informacji o tej umowie w tajemnicy. Ludzie poczuli się oszukani, jednak nie tylko przez rządzących, ale też przez media. Bo kto, jak nie telewizja czy portale internetowe, miał wyłapać co się święci? A tymczasem użytkownicy wirtualnego świata musieli sami pogrzebać w czeluściach stron www i odkryć straszną prawdę: koniec z darmowym (i nielegalnym) ściąganiem plików! Premier był tuż tuż od złożenia (w osobie ambasadora) kolejnego ukradkowego podpisu, który znacząco wpłynąłby na nasze życie. I mu nie wyszło.
              Tak, kolejnego, gdyż warto sobie przypomnieć, iż to nie pierwszy raz za plecami społeczeństwa, pod osłoną szumu medialnego, chciał wprowadzić reformę. No bo kiedy obywatele dowiedzieli się o podwyżce podatku VAT? Jakiś miesiąc przed wejściem w życie tejże podwyżki. Wcześniejsza debata społeczna nie wypaliła ze względu na rozdmuchanie sprawy dopalaczy i walki o krzyż przed Pałacem Prezydenckim. Projekt reformy OFE, zakończony debatą Rostowski-Balcerowicz, również przeszedł cichaczem, prześlizgując się między SLDowskim projektem ustawy o związkach partnerskich a przygotowywaniem rocznicy katastrofy smoleńskiej. 
w785.wrzuta.pl

              Dlatego można śmiało powiedzieć, że sprawa ACTA była po prostu kroplą, która przelała czarę goryczy Polaków. Bo patrząc prawdzie w oczy, czy ta umowa zmieni aż tak dużo? Od dawien dawna wiadomo, że podróbki i piracenie jest czymś złym, karalnym, a zarazem bardzo kuszącym. Walka z tymi procederami trwa od lat, a jakoś nie widać ani wygranych, ani przegranych. Wprowadzenie nowych przepisów zmieni tylko formę piractwa, tak samo jak zmieniła się, kiedy ludzie przerzucili się z kupowania kaset i płyt na ściąganie plików z internetu. Przestępcy zawsze są o krok do przodu w stosunku do organów ścigania, a sami internauci brakiem kreatywności również nie grzeszą.

              Tak czy inaczej, sama sprawa jednej umowy handlowej jest tak naprawdę maską, społeczną wydmuszką, która przykrywa ogrom żali i pretensji do rządu. Do rządu, który sami tak niedawno wybierali. Chociaż, czy na pewno? Liczyliśmy na kolejny rząd „profesjonalistów”, a nie „zderzaków”, które mają jedynie ochraniać premiera. Tylko, podstawowe pytanie, od kiedy to Polacy ufają politykom. Bo skoro jesteśmy tacy łatwowierni, to nie dziwmy się, że traktują nas oni jak bezwiedne owce, którym nic nie trzeba mówić, a one i tak grzecznie pójdą za pasterzem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz