6 sty 2012

Zimny Piasek

nto.pl

Śniadanie do łóżka”, „Gdy śliczna panna” - tymi utworami próbował rozgrzać opolską publiczność Andrzej Piaseczny. To wszystko w ramach wspierania fundacji Happy Kids.
Cykl grudniowych koncertów Piaska na terenie większych miast Polski miał jeden główny cel – wesprzeć budowę rodzinnych domów dziecka. Tym właśnie zajmuje się fundacja „Happy Kids”, która niesie pomoc i umożliwia edukację dzieci, o których nie potrafią lub nie chcą się troszczyć rodzice. Oprócz tego wspiera rodziców, nad którymi wisi groźba utraty praw opieki nad dziećmi.
Jednak czy grudzień jest naprawdę odpowiednią porą na organizowanie takich akcji? Mroźne wieczory, parkingi hipermarketów Tesco i przedświąteczny szał zakupów to elementy, które mogły sprawić, że cała akcja nie najlepiej się udała. Ludzie zamiast wrzucać pieniądze do puszek, pędzili przed siebie i nawet jeśli zauważali, że ktoś występuje, najczęściej przystawali tylko na chwilę, po czym uciekali do środka hipermarketu.
Sam Piasek również się nie popisał. Od doboru repertuaru, przez zachowanie na scenie po nawet scenografię. Zacznijmy od repertuaru. Koncerty charytatywne rządzą się pewnymi ustalonymi prawami, a jednym z nich jest przyciągnięcie uwagi publiczności, aby jak najdłużej pozostała pod sceną po to, żeby wolontariusze mogli jak najwięcej pieniędzy zebrać. To wiąże się między innymi z tym, że artyści decydują się raczej na swoje hity, odkładając na inną okazję próbę promocji najnowszej płyty. Dlatego pomimo tego, że początek koncertu był stosunkowo dobry, choć banalny, bo dawny utwór Skaldów wprowadził publiczność w świąteczną atmosferę, to niestety dalsza część była równią pochyłą. Piasek uznał za stosowne popisać się swoim najnowszym utworem. Efekt był katastrofalny – muzyk zapomniał tekstu „To co dobre”, a słuchacze dość ponuro spoglądali po sobie po to tylko, aby uciec na zakupy. Owszem, pojawiło się kilka hitów, takich jak „Śniadanie do łóżka” , „Rysowane Tobie”czy „Chodź, przytul, przebacz”, jednak nawet to nie rozgrzało publiczności. 
fakt.pl
 
Kolejną sprawą jest kontakt z publicznością oraz poruszanie się samego Andrzeja Piasecznego po scenie. Wśród słuchaczy dało się wyczuć przekonanie, że artysta jest po prostu pijany, ponieważ jego żarty śmieszyły praktycznie tylko jego, a i zwracał się bardziej do siebie niż do publiki. Wiele osób podczas koncertu delikatnie kpiło z artysty, uznając, że porusza się bardziej jak raper albo, że próbuje przytrzymać się mikrofonu, żeby nie upaść. Podobne zachowania publiczność znała już z występów zespołu Lady Pank, jednak po Piasku spodziewano się o wiele większej klasy. Ponadto powraca problem celu koncertu – Piaseczny ani razu nawet nie zająknął się na temat fundacji Happy Kids, nie przekonywał ludzi, aby w ten świąteczny czas podzielili się chociażby groszem z potrzebującymi. W końcu fundacja wykorzystała jego występy do zbiórki pieniędzy, bo miałby największą siłę przebicia, a wyszło tak, że wolontariusze byli odprawiani z kwitkiem.
Przedostatnia rzecz, to scenografia. Skoro koncert przedświąteczny, skoro kolędy – o których jeszcze za chwilę – to scena powinna być lepiej udekorowana. Jeden sztuczny bałwan nie wystarczył, a dyskotekowa kula tuż nad głową piosenkarza dość skutecznie rozpraszała uwagę. Może i to nie zależało od samego artysty, ale to też miało wpływ na odbiór.
Ostatnią natomiast rzeczą, która położyła ten koncert na łopatki, były bisy. Po pierwsze – sama publiczność nie wykazała cienia chęci wysłuchania jeszcze dwóch czy trzech piosenek. To powinno samo w sobie dać do myślenia nie tylko Piaskowi, ale również prowadzącemu koncert, spikerowi Radia Opole, Donatowi Przybylskiemu. Ludzie byli zmęczeni, wymarznięci i zniechęceni całym tym widowiskiem, a nie zaczęli się rozchodzić prawdopodobnie tylko dlatego, że byli dobrze wychowani. Publiczność milczała, prowadzący w jej imieniu wołał o bis i całość wyglądała trochę żałośnie. Piasek ponownie wszedł na scenę i... zepsuł swój największy hicior sprzed lat. „Prawie do nieba” było wykonane tak, że słuchało się tego z pewną masochistyczną zachłannością. I znów skojarzenie z koncertem Lady Pank, tym razem z Sylwestra z Dwójką – niekończący się refren pod koniec utworu. Ile razy publiczność musiała wysłuchać „Prawie do nieba wzięłaś mnie, a wtedy padał śnieg! Prawie do nieba wzięłaś mnie w zimny ciemny dzień”, to trudno policzyć. Przynajmniej sześć, może nawet dziesięć razy. Piosenka nie miała końca i właściwie była kwintesencją tego koncertu, który był od początku do końca fiaskiem. Kiedy jednak w końcu udało się zakończyć ten utwór, przyszedł czas na dwie kolędy. Można wszystko zrozumieć. Zapominanie tekstu nowej piosenki, pajacowanie na scenie, ale pominięcie zwrotki kolędy? Wstyd, panie Andrzeju, wstyd!
koktajl.fakt.pl

Ogólne wrażenie – marność nad marnościami i ta ocena nie wynika bynajmniej z osobistych uczuć do Andrzeja Piasecznego. Jedni go lubią, drudzy nie, jeszcze innym jest całkowicie obojętny. Pamiętać jednak należy o rzeczy podstawowej – to nie był występ zarobkowy, tylko dla opuszczonych dzieciaków. A nasze odczucia były takie, że raczej modliliśmy się o zakończenie koncertu, niż myśleliśmy o potrzebujących. Czy to wynikało z nieprzyjaznej aury? Na pewno to też miało wpływ, że widowni zwisały sople lodu z nosów, jednak to do artysty należy obowiązek, aby zaangażować swoich odbiorców nie tylko do słuchania i angażowania się, ale także do wrzucenia marnego grosza do puszki. Jednym słowem – klapa i to na całej linii.

Autorki: Jolanta Szwedova, Ewa Wiecha

1 komentarz:

  1. Akurat w tle leci "Chodź, przytul, przebacz" i aż się uśmiechnęłam ;) Znajomi trafili na ten koncert, ale nie zachęcił ich i w te pędy polecieli na zakupy ;) Oto dowód na to, że koncert był hmmm...słaby :)

    OdpowiedzUsuń