Getto sztuki
![]() |
| Andrew McConnell - I nagroda w kategorii Sztuka i Rozrywka - zdjęcie pojedyncze WPP |
Kinszasa. Miejsce tak odległe dla Europejczyków, że wielu nie kojarzy gdzie to właściwie jest. Brzmi niecodziko, może Afryka? A jak Afryka, to od razu skojarzenie: bieda, głód i wojny domowe wywołane kolonizacją i dzieleniem kontynentu jak od linijki. I właśnie w tym mieście można było znaleźć coś, co jest symbolem najwyższej kultury – osobę grającą na wiolonczeli.
Zdjęcie Andrew McConella zdobyło tegoroczną pierwszą nagrodę w kategorii Sztuka i Rozrywka - zdjęcia pojedyncze na World Press Photo. Fotografia, jedna z wielu, która trochę przypadkowo stanie się swoistą ikoną kultury XXI wieku. Zrobiona przez Irlandczyka, który od wielu długich lat jeździ po świecie i stara się obiektywem złapać najważniejsze wydarzenia ze świata. W tym również z Afryki, w której mieszka od czterej lat. Jego zdjęcia były do tej pory publikowane w National Geographic, Newsweeku, Timie i Spieglu. Jednym zdaniem – jest to człowiek, który nie tylko wie, że coś się dzieje w danej chwili na świecie. On w tym aktywnie uczestniczy, poprzez fotografowanie i pokazywanie innym małego skrawka świata.
Laureat konkursu zdołał uchwycić dość wyjątkową, łamiącą stereotypy, sytuację. Brzydkie, brudne i szare miasto, w którym pędzą ludzie, nie wiadomo dokąd i dlaczego. I w tym mieście, ukryta za blachą falistą, wiolonczelistka. Dokładniej – trzydziestosiedmioletnia Josephine Nsimba Mpongo, która mieszka w Kimbanguiscie, sąsiedzkim mieście stolicy Konga – Kinszasy. Jest ona członkinią Orkiestry Symfonicznej Kimbanguiste, jedynej w tej części Czarnego Lądu. Orkiestry, która składa się głównie z muzyków-samouków, którzy tak jak Josephine, ćwiczą kiedy mogą i gdzie mogą. Na co dzień bowiem kobieta zajmuje się sprzedażą jajek w swojej budce, aby mieć z czego żyć.
Zdjęcie jest wstrząsające. Po pierwsze dlatego, że zadaje małego prztyczka w nos nam maleńkim ludzikom z tego cywilizowanego świata. Pokazuje nie tylko, że sztuka potrafi istnieć pomimo głodu, biedy i konfliktów, ale również jest dowodem na to, że niezależnie od szerokości geograficznej, wszyscy gdzieś pędzą. Bez zastanowienia, bez patrzenia na drugiego człowieka, tylko prosto przed siebie. Wielu uważa, że to jest oznaką wysokiego standardu życia, że pośpiech wynikł z macdonaldyzacji, która, jak widać, dotarła również w te niepewne rejony Afryki. Ludzie nie posiadają pieniędzy na szczepionki i podstawowe lekarstwa, na większość chorób leczą się penicyliną i chininą, a biegną nie wiadomo gdzie. Brud ulicy z jednej strony kontrastuje z jaskrawymi ubraniami, a z drugiej – zlewa się w jedną niesprecyzowaną masę. Prawie nikt nie potrafi się zatrzymać chociaż na chwilę i zastanowić się nad samym sobą.
Tu przechodzimy do drugiego aspektu – oddzielenia, fizycznego odseparowania, sztuki od zwykłych ludzi. Nie muzyki popularnej, czy techno, ale tej wysokich lotów, której coraz rzadziej ktokolwiek słucha. Muzyka poważna oddzielona od reszty przy pomocy chamskiej blachy falistej, najmniej wdzięcznego płotu, jaki można sobie wyobrazić. Artystka jest sam na sam ze swoim talentem, może w spokoju rozkoszować się każdą nutą i nie martwić się innymi. Z tego bardzo łatwo wyłowić trzeci powód, dlaczego akurat to zdjęcie jest jednym z lepszych tegorocznego World Pressu. Josephine wygląda na szczęśliwą. Podkreślają to barwy – szara ulica za blachą contra soczysta zieleń ogrodzenia, żółto-zielone ubranie kobiety i piękna, połyskująca wiolonczela. Intensywna zieleń wskazuje również na nadzieję. Dla sztuki, że jednak nie zostanie zdeptana, zapomniana, ale również dla nas, goniących za lepszym życiem. Istnieje nadzieja, że się nie zagubimy w tym wyścigu szczurów, wystarczy zrobić tylko prostą rzecz: zatrzymać się, chociaż na chwilę, między jednym obowiązkiem a drugim, i poświęcić ją na oddanie się swojej pasji, która najlepiej nas charakteryzuje.
Ostatnim powodem, dlaczego akurat polecam to zdjęcie, jest brak krwi. Nie od dziś wiadomo, że World Press Photo to dość krwawe widowisko, godne miana współczesnej walki gladiatorów. Czasami można pomyśleć, że im więcej juchy na fotografiach, tym większa szansa na zdobycie nagrody. Jak widać, da się coś osiągnąć bez pokazywania krwawych walk w Afryce, bez martwych ciał, słowem – bez wzbudzania zbędnego cierpienia czy wręcz obrzydzenia wśród odbiorców. Co więcej – da się bez tego łamać stereotypy, wstrząsać i stawiać ludzi do pionu.
Zdjęcie McConnella wielu z nas tak naprawdę powinno sobie wydrukować i powiesić na ścianie w pokoju, który uważamy za swój azyl. Po to, aby za każdym razem przypominać sobie, że jest coś ważniejszego od codziennej bieganiny oraz, że sztuka nie umiera – po prostu schowała się w swoim prywatnym getcie, aby ciągle na nowo rozkwitać.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz